Zmierzch legend. Żyjemy w czasach sezonowych gwiazd?
Gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych muzyka się skończyła. W miejsce uwielbianych legend, wydających dziesiątki płyt, pojawiły się sezonowe zespoły. Lansowały jeden hit i stawały się gwiazdami. Dziś już nikt o nich nie pamięta.
Owszem, jednohitowcy byli też wcześniej. Określa się ich „one hit wonders”. Przecież Sabrina, Samantha czy Limahl też za dużo się nie naśpiewali. Ale oni nagrywali tę jedną, jedyną piosenkę i przechodzili do historii. Te czasy się skończyły. W muzycznym show-biznesie królują sezonowcy. Pograją, potańczą, stworzą jeden przebój i świat o nich zapomina. Od czasu do czasu ktoś się przebija, mniej lub bardziej umiejętnie robi muzykę, przez kilka lat utrzymując się w czołówce. Problem w tym, że czterdzieści lat temu tym kimś był Presley, dziś – jest „Britney Spears”. Abstrahując od gustów, prawdą jest, że w muzyce władzę przejęli sezonowcy.
To fragment z tekstu, który napisałem dawno temu, w odległej galaktyce.
Tekst przeznaczony dla osób, które ukończyły co najmniej 20 lat. Albo nawet 25.
(młodsi i tak nie zrozumieją:)
Więcej, dużo więcej
Dwa tygodnie temu w ramach współpracy przy akcji Amundsen Music Expedition byłem na koncertach Black Sabbath i Iron Maiden. Miałem napisać relację z tych koncertów, ale wolę poruszyć ciekawszy temat.
Obie grupy zaczynały w czasach, kiedy triumfy święcili m.in. The Beatles. Mieli szczęście zaczynać w czasach, kiedy wszystkiego było mało, wszystko dopiero się tworzyło. My mamy nieszczęście żyć w czasach przesytu. Muzyką, filmem, telewizją, książkami. Jest dużo łatwiej się wybić, bo mamy więcej narzędzi do popularyzowania swojej twórczości, choć czasami jedynym narzędziem, jakiego potrzebuje artysta są cycki. Dawniej musiał mieć talent, charyzmę, cechować się wytrwałością w dążeniu do celu, ale kto by dziś sobie tym zaprzątał głowę?
Chyba cały Kraków tu dziś siedzi. Koncert Black Sabbath. Trzeba przyznać, że ten ich wokalista ma niezły głos. Lepszy…
Posted by JasonHunt on Saturday, July 2, 2016
Nie narzekam. Nie wydaje mi się, abym miał do tego prawo, bo przecież sam korzystam z możliwości social mediów. Dziś nawet taki gamoń jak ja, może pisać i wydawać książki. Byle gamoń może kręcić filmy i byle blondynka uważać się za gwiazdę tylko dlatego, że jej piosenkę na youtube wysłuchało milion ludzi. Przestaliśmy kupować płyty. Wolimy słuchać pojedynczych piosenek na serwisach streamingowych.
Nie oglądamy już seriali jak dawniej – raz w tygodniu. Oglądamy jednym ciągiem całe sezony. Nie ma czasu na delektowanie się czyjąś twórczością, ale sprawiedliwie trzeba dodać, że trudno dziś o telewizyjne produkcje, przy których trzeba pomyśleć. Nikt tego od nas nie wymaga.
Dawniej wszystkiego było mniej. Filmów, sportu, możliwości poznawania świata. Dawniej wiele wybaczało się gwiazdom, bo media nie rzucały ich na pożarcie hejterom. Gdyby dziś jakiś pijany rockman wyrzucił telewizor przez okno, miałby na Facebooku milion protestów i bojkotów. Bo przecież mógł kogoś zabić. Dziecko mogło tam przechodzić. Albo wasza matka.
Kto następny?
Kiedyś usłyszałem, że twierdzenie jakoby muzyka skończyła się w latach dziewięćdziesiątych, jest pozbawione sensu, bo nie wiemy którzy twórcy staną się legendami. Może po prostu jest jeszcze za wcześnie, aby wyrokować. Może i tak, ale pamiętam, że wspomniani na początku Elvis Presley i Beatles już 20 lat temu byli uznawani za legendarnych twórców. Od lat 90. minęło też 20 lat. Czy ktoś potrafi mi wskazać twórców, którzy wtedy śpiewali i dziś powinno się im budować pomniki? Byłoby ciężko, ale możecie próbować. Być może w przyszłości jednym z takich legendarnych artystów stanie się Jay-Z. Czytałem jego biografię, byłem pod dużym wrażeniem, jak budował od początku swoje imperium. Na przekór wszystkim, bo niedoceniany i wyszydzany był od początku swojej kariery. I wciąż jest. Daje swoim przeciwnikom wiele powodów, by go nie lubić. Daje też wiele powodów fanom, by w każdej chwili byli gotowi pójść za nim w ogień. Jest jednym z tych coraz mniej licznych twórców, których sukces okupiony był ciężką pracą. Czy teraz jest bardziej artystą czy biznesmenem, to temat na inną dyskusję.
Za 2 tygodnie w Warszawie koncertować będzie piosenkarka, którą odkrył i wypromował – Rihanna. Amundsen Music Expedition również patronuje temu koncertowi. U Pawła Opydo możecie wygrać wejściówki na jej koncert.
Jest jeszcze coś, co zapewne będzie zanikać. Kiedy w niedzielę rano wysiadłem na dworcu we Wrocławiu i poszedłem przez miasto, mijałem grupy ludzi ubranych w koszulki Iron Maiden. Okupowali stoliki w barach, spacerowali po rynku, galerii. Widać było, że więź łącząca ich z artystami to coś więcej niż kliknięcie „like” na fanpage albo „subskrybuj” na Youtube. Kiedy jechałem taksówką na koncert, zapytałem kierowcę czy słucha takiej muzyki. Odpowiedział, że nie, ale kojarzy zespół. Ano właśnie. Ja też się do tej grupy zaliczam. Nigdy ich nie słuchałem. Znałem kilka najpopularniejszych kawałków i byłem świadom ich istnienia. Dzisiaj mamy do groma różnych twórców, wokół których tworzą się zamknięte społeczności. Od blogerów przez celebrytów po aktorów. Jesteśmy znani w wąskich grupach. Sami siebie okłamujemy, że jesteśmy popularni, bo mamy ileś tam tysięcy czytelników i widzów.
A może teraz jest lepiej?
Może wszystko to, co opisałem wyżej jest nie jest przekleństwem a dobrodziejstwem naszych czasów? Mamy wybór. Wszystkiego jest więcej. Więcej się dzieje. Jest ciekawiej. Słuchamy dobrej jakości muzyki, oglądamy dobrej jakości filmy, możemy czytać książki na każdy temat. Większość z nas stać na muzykę, bo abonamenty są tańsze niż płyty, a dają dostęp do milionów utworów. Artystów mamy na wyciągnięcie ręki. Możemy obserwować ich codzienne życie i nie mamy wrażenia, że patrzymy na kogoś z innej galaktyki. Nie wiem, czy jesteśmy ostatnim pokoleniem, które żyje w czasach prawdziwych legend. Też macie takie wrażenie?
Bo teraz tak to wygląda, ale może po prostu nie doceniamy współczesnych twórców. Wrócimy do tego tekstu niebawem, w lipcu 2036 roku i przekonamy się.